przy okazji zabawy z pieluszką, ale i filmu 'evan wszechmogący' pomyślałam sobie, że podobnie wygląda sprawa z Bogiem. jeśli już chcemy Go w naszym życiu, to tylko na naszych warunkach. mamy jakieś swoje wyobrażenie o Nim i o Jego sposobie działania, które ukształtowane zostało przez kulturę i tradycję w jakich żyjemy. nie bardzo mamy ochotę zadać sobie trud, żeby sprawdzić, czy taki jest faktycznie. ale oczekujemy, że będzie dla nas trochę jak taki dżin z lampy, albo złota rybka. kiedy będzie potrzeba, to spełni nasze trzy życzenia. a jak coś się dzieje nie tak, to od razu Bogu przypisujemy winę. a to chyba jest nie fair... akceptując fakt istnienia Boga i chcąc Jego ingerencji nie możemy oczekiwać, że będzie (przepraszam za ten kolokwializm) 'tańczył, jak Mu zagramy'. bo jeśli przyjmujemy Boga, to akceptujemy też Jego wszystkie atrybuty. a to oznacza, że zgadzamy się z faktem, iż to On jest Mistrzem i Panem stworzenia. czyli tak naprawdę przyjmując Jego panowanie zgadzamy się na życie zgodnie z Jego zasadami. jeśli nie, to trochę tak, jakbyśmy chcieli stać się obywatelami Polski, ale nie zgadzali się z funkcjonującym w tym kraju prawem i postanowili go nie przestrzegać, ale ustanowić własne zasady i zgodnie z nimi żyć. mnie się prawo może nie podobać, ale żyjąc w tym kraju przestrzegam go, bo wiem, że tak jest właściwie. w przypadku Boga, to nie On mi narzuca zasady postępowania, ale to ja postanawiam je przyjąć, kiedy decyduję się zostać obywatelem Jego królestwa. jeśli tego nie chcę, to po co angażuję do swojego życia Boga? myślę, że czasami trochę nam się miesza. może dlatego, że nie próbujemy naprawdę poznać Boga, a jedynie przejmujemy tradycyjne myślenie o Nim. ja znam mojego bartka i wiem, jaka zabawa mu się podoba. ktoś, kto zna go z moich opowiadań i widzi go od czasu do czasu, nie potrafi zrozumieć, jego oczekiwań...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz