chyba kiedyś pisałam na temat przebaczenia. ale ostatnio znowu jakoś to we mnie odżyło. bo jakoś czasem trudno tak po prostu zostawić jakąś sprawę i iść dalej, nie oglądać się za siebie. w każdym z nas jest takie pragnienie wyrównania rachunków. przecież wspaniale jest powiedzieć komuś: to jesteśmy kwita, po tym jak odpłaciliśmy mu pięknym za nadobne. ale czy to naprawdę jest dobre? czy to spowoduje, że poczujemy się lepiej? może chwilowo. sztuką jest zapomnieć i nie wracać do sprawy. ale jest to niezmiernie uwalniające. przebaczenie uwalnia nas samych. jeśli tego nie zrobimy, to nawet wyrównanie rachunków, albo wygarnięcie komuś, co nam leży na wątrobie wcale nas nie uleczy. bo obie te czynności wymagają, aby najpierw się całym problemem porządnie nakarmić, poprzeżuwać. a że podobno 'jesteśmy tym, co jemy', to szybko możemy sobie wyhodować niezłą plantację goryczy i żalu. znam taką osobę, która w życiu może nie miała różowo, ale też przeżywała dobre chwile. niestety wspomnienia jakimi ciągle żyje, są bardzo negatywne. to sprawiło, że nie potrafi spojrzeć na życie z radością, wszystko widzi w czarnych barwach. co ciekawe nawet na twarzy widać ten żal i niechęć. trochę mnie to przeraziło. bo nagle zdałam sobie sprawę, że to ode mnie zależy czy się ładnie zestarzeję! :) nie chcę na starość mieć na twarzy niechęci, żalu, rozczarowania. chcę, żeby moja buzia mówiła innym - warto żyć! tylko, że na to trzeba pracować od początku. i każda sytuacja, w której decyduję czy przebaczę i przestanę rozpamiętywać zawód, czy też będę się tym karmić, jest małą cegiełką, która składa się na budowlę mojego życia. chciałabym, żeby ta budowla była ładna, pozytywna i zachęcająca. szkoda tylko, że czasami tak trudno jest zwyciężyć samego siebie i zwyczajnie odpuścić.... nie pamiętać, nie wspominać i żyć dalej myśląc o tym co dobre i miłe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz