oj dawno mnie tu nie było... cóż, takie życie :) mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone...
wczoraj były walentynki (ale to nie jest powód tego, że nie pisałam!!!), których my z zasady nie obchodzimy. ciekawe, że takie dziwaczne 'święto' budzi w ludziach często dosyć skrajne emocje. jedni je uwielbiają i celebrują, inni nie cierpią i w proteście obchodzą różne bardziej 'narodowe' święta (pan z panoramy proponował większe zpopularyzowanie święta kupały na przykład). ja właściwie jestem obojętnie nastawiona. dziwi mnie taki nadzwyczajny pęd w kierunku nagłego wyznawania sobie miłości. może dla niektórych to jest rozwiązanie, ja wolę gdy to się dzieje na co dzień (proszę o wybaczenie ewentualnych błędów - sprawdzanie pisowni strajkuje, a że w tej materii komputer znacznie uwstecznia, obawiam się, że może mi się zdarzyć parę gaf). słyszałam teorię, że walentynki powstały jako rozwiązanie problemu z kolorem czerwonym, którego nadmiar pozostaje zawsze po świętach. cóż, jakoś ta świąteczna czerwień nie razi tak bardzo.... ale może ja się zwyczajnie czepiam? niech tam sobie "walenci" miłość wyznają 14 lutego (niektórzy nawet postanowili się publicznie w ten dzień oświadczyć!!!), a ja kocham cały rok i mówię o tym nie tylko zimą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz