piątek, 29 lutego 2008

post 101

czas sobie płynie i okazało się, że już 100 postów udało mi się zamieścić! jestem z siebie dumna :)
czasami się zastanawiam dlaczego są ludzie, którzy nie potrafią normalnie szczerze mówić o pewnych sprawach. zawsze muszą coś przeinaczyć i zmienić tak, że wygląda to źle i negatywnie. nie potrafią się cieszyć szczęściem innych, a ich zachowanie jest takie, jakby się bali, żeby im przypadkiem ktoś czegoś nie zarzucił. tylko czego? i dlaczego? wkurza mnie brak konsekwencji i szczerości. brak brania odpowiedzialności za swoje zachowanie. szczególnie w przypadku ludzi, którzy powinni stanowić przykład jako przywódcy. wkurza mnie politykowanie w sferach życia, w których go być nie powinno. wkurza mnie budowanie tylko własnych królestw, gdy wokoło jest tyle pracy do wykonania.... a ludzie giną... wkurza mnie zawiść i zazdrość. wkurza mnie szukanie tylko swego. wkurza mnie ograniczone myślenie i zaściankowość. strach przed nowym i krytykanctwo... a ludzie giną... co z tym zrobimy?

czwartek, 28 lutego 2008

blogowanie czas zacząć

dzisiaj właśnie sobie poczytałam blogi dwóch moich koleżanek z liceum. nawet mi się troszkę miło zrobiło, bo chyba mam jakiś udział w zainspirowaniu ich do tego! cieszę się :) bo to są bardzo mądre osóbki i piszą naprawdę ciekawie. swoją drogą, to internet rzeczywiście daje ogromne możliwości. nie tylko pozwolił odnowić kontakty, ale także pomaga znaleźć ludzi, którzy myślą podobnie. a to jest bardzo cenne. i jak to określiła jedna ze wspomnianych koleżanek, czytając przemyślenia osób, które podobnie patrzą na świat, przestajemy czuć się jak outsiderzy... powiem we wspaniałym wszechobecnym języku: 'go girls!' oby tak dalej :)

być jak....

no właśnie, kto? był kiedyś taki film 'być jak john malkovic'. dzisiaj w programie, który dostarcza mi często inspiracji (chodzi o dzień dobry tvn oczywiście) wystąpiła pani, która postanowiła być jak angelina jolie. z wyglądu ją trochę przypominała, więc tylko odrobinę sobie pomogła i już - angelina jak żywa. na pytanie prowadzących po co być podobnym do kogoś, odpowiedziała, że 'mianowicie' po to, aby osiągnąć sukces (mianowicie to chyba jej ulubione słówko, bo każde zdanie zaczynała od niego). w zaprezentowanym materiale owa pani stała przed lustrem i powtarzała sobie: 'jesteś piękna'. ale skoro staje się jak angelina, a ta uważana jest za piękną, to dlaczego jeszcze musi się w tym przekonaniu utwierdzać? zapytano ją również, czy nie lepiej być podobnym do siebie. nie słyszałam odpowiedzi, bo zakłócenia w postaci mojego syna nie pozwoliły mi się na niej skupić. na pewno rozpoczęła od mianowicie.... mianowicie szkoda mi tej pani. jak bardzo trzeba siebie nie lubić, żeby za wszelką cenę starać się być podobną do kogoś innego? najwięcej czasu w życiu spędzamy sami ze sobą, ciężko tak musi być komuś, kto siebie nie akceptuje. dlaczego tak bardzo chcemy być kimś innym? dlaczego nie próbujemy polubić siebie? pewnie, że dobrze jest się zmieniać, ale nie chodzi raczej o to, żeby stawać się kimś innym. ja lubię siebie. czasami denerwuję sama siebie, wkurza mnie nieraz moje zachowanie. ale lubię siebie. dobrze się ze sobą czuję. pewnie, są aspekty mojego wyglądu, które mi nie do końca odpowiadają. ale jeśli wolę zjeść ciacho niż się poruszać, to już inna historia. ale generalnie lubię siebie. i cieszę się, że nie jestem jak ktośtam, bo najlepiej być sobą. w końcu to nam zawsze najlepiej wychodzi.

poniedziałek, 25 lutego 2008

brońmy honoru ojczyzny!

właśnie przeczytałam na jednym z portali, że pewna 'gwiazda' będzie "bronić honoru Polski na eurowizji". czyli jeśli jej się nie uda, to stracimy honor jako kraj?? może to zabrzmi dziwnie, ale słabiutki byłby ten honor, gdyby zależał od jednej piosenkarki (tak na marginesie, to średnio znanej). a poza tym, to czy eurowizja jest akurat takim miejscem, w którym ten honor jest tak ważny? ja chyba jestem z innej bajki jednak... i jeszcze jedno - czy nie ma rodaków, którzy mogliby w obronie honoru ojczyzny stanąć? albo naprawdę kiepsko jest z tym honorem, albo ktoś stanowczo przesadził z tym szumnym tytułem.

niedziela, 24 lutego 2008

najpiękniejsi

ostatnio wręczano nagrody 'viva najpiękniejsi'. nominacji było co niemiara... a wygranych dwoje. i właśnie zwycięzca powiedział (o ironio), że piękna nie powinno się oceniać, bo nikt z nas nie ma na nie wpływu. to znaczy nie jesteśmy w stanie wpłynąć na to, czy jesteśmy piękni, czy też nie. w czasie gali próbowano również znaleźć odpowiedź na pytanie czym jest piękno oraz szukano kanonów piękna na przestrzeni wieków (jak widać uważnie oglądałam hehe). nie wiem dokładnie co kierowało twórcami tej gali, czy chodziło o jakąś ironię, czy miało być śmiesznie i z dystansem. dla mnie średnio to wszystko wyszło. niby mówiło się, że to piękno to jednak sprawa względna, a jednak ktoś taki ranking wymyślił, a gwiazdy tłumnie się tam pokazały. niby to przecież nie o to chodzi, a jednak wielką imprezę trzeba było zorganizować. nie wiem, może po to żeby się zwykli śmiertelnicy nacieszyli widokiem sławnych, bogatych i pięknych i pomarzyli o tym, aby znaleźć się wśród nich... pewnie, że każdy miewa swoich idoli, szczególnie w pewnym wieku. i nie ma w tym nic złego.
ale wracając do tego piękna, są ludzie według obecnie panujących trendów piękni wizualnie, ale ich osobowość nie należy do uroczych. i bywa odwrotnie. są tacy, których wnętrze jest tak bogate i pełne piękna, że chociaż nie grzeszą urodą, to kiedy się na nich patrzy stają się ciekawsi niż tuzin bradów pittów i angelin jolie razem wziętych. a jednak 'wewnętrzne piękno' nie jest popularne. większość woli upodabniać się zewnętrznie do pięknych i bogatych sław. ciągle to co zewnętrzne dla wielu tak bardzo się liczy... a przecież uroda przemija, a z charakterem i osobowością jesteśmy związani do końca życia. może warto jednak dążyć do upiększania wnętrza?

piątek, 22 lutego 2008

blog roku

chyba dzisiaj, albo wczoraj była gala "blog roku". nie wiem, kto wygrał, ja na pewno nie :) hehehe ale ci, co wygrywają to mają tysiące czytelników i komentarzy. ja chyba się na to nie piszę, bo i blog taki troszkę niszowy. a jeszcze ostatnio jakoś mało piszę.... muszę znowu się 'wziąć w garść' :) jakoś ostatnio dzień dobry tvn nie dostarcza mi zbyt wielu inspiracji. może za mało oglądam? a może z powodu dziwacznej aury wczesne przesilenie wiosenne mnie dopadło? nie wiem... w życiu też wiele się dzieje, to i myśli krążą wokół innych spraw. swoją drogą ciekawe, że czasami człowiek jest szczególnie 'płodny' :) a przychodzi też czas posuchy. dobrze, że nie jestem pisarką, bo miałabym problem. a tu terminy nie gonią, jedynie niektórzy znajomi czasami coś powiedzą, że dawno nie pisałam. ale poprawę już raz obiecywałam, więcej nie będę :) i tak cieszę się, że już całkiem długo sobie piszę.

czwartek, 21 lutego 2008

kobiety są...rozrzutne

właśnie dzisiaj się o tym dowiedziałam. hmm... a ja jakoś nigdy tak o sobie nie myślałam. pewnie się myliłam, skoro w telewizorze powiedzieli, że kobiety są rozrzutne. ciekawa teza, szczególnie że w wielu domach to kobiety zajmują się tzw. budżetem domowym. chyba wiele polskich domów nie poradziłoby sobie, gdyby owa teza była prawdą... na pewno bywają takie kobiety, ale są również rozrzutni mężczyźni. nie wiem czemu, ale generalizowanie w wielu przypadkach jakoś mi nie pasuje. łatwo tak sobie stwierdzić biorąc za przykład gwiazdki 'szołbiznesu', które na rozrzutność pewnie stać. ale żeby tak od razu wrzucać wszystkich do jednego worka? nieładnie...

środa, 20 lutego 2008

parę słów o kłamstwach

czytałam ostatnio ciekawy artykuł na temat tego, dlaczego dzieci kłamią. były tam cytowane amerykańskie badania i mam nadzieję, że nie odzwierciedlają do końca polskich realiów. stwierdzono tam, że "większość rodziców słysząc, jak ich dziecko kłamie zakłada, że jest ono zbyt młode, aby rozumieć czym są kłamstwa, albo że kłamanie jest złe. zakładają, że ich dzieci przestaną, kiedy podrosną i nauczą się to rozróżniać. a prawda jest taka, że dzieci, które wcześnie uchwycą niuanse pomiędzy kłamstwami, a prawdą, wykorzystują tę wiedzę na swoją korzyść, co czyni je bardziej skłonnymi do kłamstwa, kiedy nadarzy się okazja." to, że dzieci próbują oszukiwać to pewnie jest uniwersalne. ale zastanawiające jest, że rodzice, których badano uważają, że nie trzeba dzieci uświadamiać, że coś jest kłamstwem, bo one z tego wyrosną... ciekawa koncepcja, bo jak można wyrosnąć z czegoś, czego się nie rozumie? szczególnie, że jak badania pokazują - dzieci dokładnie wiedzą, co robią.
stwierdzono również, że to rodzice uczą dzieci kłamać. na przykład, kiedy dziecko dostanie prezent, który mu się nie podoba, to zachęcamy je, aby nie okazywało niezadowolenia, ale raczej grzecznie mówiło, że jest ładny. myśląc, że uczymy dzieci grzecznego zachowania, tak naprawdę zachęcamy je do kłamstwa. tak zwane 'białe kłamstwa' towarszyszą dorosłym w interakcjach, a dzieci obserwując nas szybko się uczą. do tego "zachęcane do mówienia tak wielu białych kłamstw i słyszące tak wiele innych, dzieci stopniowo zaczynają się czuć wygodnie będąc nieszczerymi. brak szczerości staje się dosłownie codziennym wydarzeniem. uczą się, że szczerość powoduje jedynie konflikty, a jej brak jest łatwym sposobem uniknięcia konfliktu. i chociaż nie mylą sytuacji białych kłamstw z kłamstwem w celu ukrycia swoich postępków, przenoszą tę emocjonalną podstawę z jednych okoliczności na drugie. psychologicznie łatwiejsze staje się skłamanie rodzicowi." ciekawe prawda.
podobało mi się jeszcze jedno stwierdzenie: "rodzice dzieci zwykle przyklaskują, kiedy dziecko wypowiada białe kłamstwo. często rodzice są dumni, że ich dzieci są 'grzeczne' - nie widzą tego, jako kłamstwo. ciągle zdumiewa mnie pozorna niezdolność rodziców do rozpoznania, że białe kłamstwa to ciągle kłamstwa." właśnie... kłamstwo zawsze pozostanie kłamstwem. może gdy my zaczniemy tak na to patrzeć, to nie beędziemy przekazywać dzieciom fałszywego obrazu tego, co jest 'grzeczne'.

poniedziałek, 18 lutego 2008

...tylko miłość zmieni świat...

to są słowa jednej z piosenek mietka szcześniaka i mezzo. notabene płyta z tą właśnie piosenką jest rewelacyjna :) lubię teksty, które mają znaczenie i sens. a te słowa są bardzo prawdziwe. wiem, że o tym całym zmienianiu świata to ja tu ciągle coś wypisuję, ale w końcu jeśli nic nie robimy, żeby wpływać na rzeczywistość, to troszkę strata czasu to nasze życie. i nie chodzi wcale o to, żeby od razu angażować się w jakieś misje pokojowe. tylko o to, żeby swoim życiem pozytywnie wpływać na otaczający nas świat. a miłość właśnie zmienia świat. ona zmienia życie. i to nie tylko ta miłość dwojga ludzi, mężczyzny i kobiety. ale co to jest miłość? dzisiaj dla wielu chyba pojęcie troszkę wyświechtane, może nawet zdewaluowane. a przecież miłość taka szczera, bezwarunkowa, prawdziwa, ciągle jest taka sama. może ludzie nie do końca rozumieją co znaczy miłość? może tym samym słowem nazywają inne uczucia? nie wiem. ale wiem, co dla mnie znaczy miłość i znam jedną definicję tej miłości...
miłość jest cierpliwa, szlachetna, nie zazdrości, nie przechwala się, nie jest zarozumiała, nie postępuje nieprzyzwoicie, nie szuka siebie, nie wybucha gniewem, nie liczy doznanych krzywd, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz się raduje prawdą. wszystko wytrzymuje, wszystkiemu wierzy, wszystkiemu ufa, wszystko przetrwa. miłość nigdy się nie kończy...
tak samo jak jej twórca i dawca. i taka miłość naprawdę zmienia świat.

piątek, 15 lutego 2008

wieść gminna niesie...

dzisiaj słyszałam, że jest taki portal, na którym można napisać swoją opinię, jeśli jakiś lokal, czy sklep okazał się porażką. internauci opisują swoje doświadczenia z niemiłą obsługą czy kiepskim jedzeniem, uprzedzając innych, aby nie wybierali się do tych miejsc. taka internetowa książka zażaleń, która ma na pewno dużo szerszy zasięg. jedna z osób dyskutujących na temat tego portalu stwierdziła, że lubimy tak sobie ponarzekać i dlatego tego typu miejsca cieszą się ogromną popularnością. pewnie coś w tym jest :) ale z drugiej strony, jeśli gdzieś obsługa pozostała jeszcze w czasach pięknie sparodiowanych w 'misiu' na przykład, to czemu nie dać upustu swojemu niezadowoleniu? może utrata zainteresowania klientów da do myślenia?
ale ciekawe jednak jest to, że łatwiej nam jest pisać to, co negatywne. podobno istnieje taka strona w internecie, którą redagują również internauci, a na której pojwiają się najciekawsze informacje znalezione w sieci. przeważają oczywiście te złe. jak się ogląda wiadomości, to również większość pokazywanego materiału dotyczy spraw nieprzyjemnych, wręcz tragicznych. i jak się tak człowiek naogląda i naczyta, to potem się wydaje, że ten świat to już tak na psy zszedł, że gorzej być nie może... a przecież i zło było zawsze, i dobro również. i teraz też dobre rzeczy się dzieją. tylko, że złe wiadomości zawsze lepiej się sprzedają. w końcu gdyby nie sensacja, to większość tak zwanych obecnie tabloidów (kiedyś po prostu brukowców) nie miałaby racji bytu... ciekawe czy to zamiłowanie to złych wiadomości wynika z potrzeby poczucia się lepiej, że jednak nie jest u mnie tak źle? nie wiem. ale jeśli tak, to przykro. może czasem warto zmienić sposób patrzenia na życie i zacząć dostrzegać pozytywy. a wtedy może nie będziemy tak chętnie sięgać po złe wiadomości.

...

oj dawno mnie tu nie było... cóż, takie życie :) mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone...
wczoraj były walentynki (ale to nie jest powód tego, że nie pisałam!!!), których my z zasady nie obchodzimy. ciekawe, że takie dziwaczne 'święto' budzi w ludziach często dosyć skrajne emocje. jedni je uwielbiają i celebrują, inni nie cierpią i w proteście obchodzą różne bardziej 'narodowe' święta (pan z panoramy proponował większe zpopularyzowanie święta kupały na przykład). ja właściwie jestem obojętnie nastawiona. dziwi mnie taki nadzwyczajny pęd w kierunku nagłego wyznawania sobie miłości. może dla niektórych to jest rozwiązanie, ja wolę gdy to się dzieje na co dzień (proszę o wybaczenie ewentualnych błędów - sprawdzanie pisowni strajkuje, a że w tej materii komputer znacznie uwstecznia, obawiam się, że może mi się zdarzyć parę gaf). słyszałam teorię, że walentynki powstały jako rozwiązanie problemu z kolorem czerwonym, którego nadmiar pozostaje zawsze po świętach. cóż, jakoś ta świąteczna czerwień nie razi tak bardzo.... ale może ja się zwyczajnie czepiam? niech tam sobie "walenci" miłość wyznają 14 lutego (niektórzy nawet postanowili się publicznie w ten dzień oświadczyć!!!), a ja kocham cały rok i mówię o tym nie tylko zimą!

piątek, 8 lutego 2008

pierwszy ząbek

dwa dni temu synek w końcu 'urodził' pierwszego zęba. radość była ogromna :) chociaż chyba znacznie większa z naszej stony... ciekawe jest to, że jak się obserwuje dziecko, to każda nowość tak bardzo nas cieszy. niby nic wielkiego, ale jednak w przypadku takiego małego brzdąca, każda nowa rzecz często oznacza, że świat staje się większy, pełniejszy. i to jest piękne. zarówno oglądanie, jak poznaje świat i jak się zmienia, ale również samo cieszenie się z tych małych-wielkich rzeczy. życie pędzi i nie ogląda się za siebie, a my łatwo dajemy się temu pędowi porwać. w moim przypadku akurat bartek sprawia, że nagle drobiazgi zaczynają nabierać innego znaczenia. ale tak sobie myślę, że zawsze można znaleźć coś takiego, czym możemy się cieszyć, a co jednocześnie pomoże nam zatrzymać się na chwilkę, zwolnić tempa i zwyczajnie delektować się życiem. człowiek goni szczęście, szuka go, a ono tak często jest w tym, co z pozoru małe i nieznaczące... kiedy zaczynamy to dostrzegać, nagle życie staje się bardziej kolorowe. mówi się, że małe jest piękne. i w związku z tym jest też wiele ironicznych komentarzy, ale prawda jest taka, że w małych rzeczach, dorbnych sprawach można właśnie znaleźć radość. to one ubarwiają naszą codzienność. zacznijmy je dostrzegać, bo każdy ząbek to perełka.

poniedziałek, 4 lutego 2008

być najgorszym

na jednym z kanałów jest program pt. 'najgorszy polski kierowca'. nie widziałam ani jednego odcinka, ale z reklam wynika, że uczestnicy rywalizują o miano najgorszego polskiego kierowcy właśnie. niby nic, ale tak sobie myślę, że to trochę bez sensu. no bo, jeśli ktoś ten program wygra, to w pewnym sensie odniesie sukces. czyli bycie najgorszym okaże się czymś dobrym.... i nie chodzi o bycie kierowcą, ale tak ogólnie. można powiedzieć, że ten program jest pochwałą mierności. nie każdy musi być ekspertem we wszystkim, nawet nie powinien. ale zawsze wydawało mi się, że lepiej jest dążyć do tego, żeby stawać się coraz lepszym. jeśli w czymś nie jestem dobra, to raczej w to się nie angażuję. ale jeśli jestem w stanie, to staram się nad sobą pracować i poprawiać swoje umiejętności. ja wiem, że to tylko program telewizyjny, ale chodzi mi o pewną zasadę. jakoś nadal wolę być dumna, że w czymś jestem dobra, a nie że jestem najgorsza....

sobota, 2 lutego 2008

w pogoni za ulotnym

czasami dostajemy coś naprawdę cennego, niekoniecznie jest to coś materialnego, ale coś, co sprawia, że nasze życie nabiera sensu i znaczenia. i cieszymy się tym, ale w pewnym momencie odrzucamy na rzecz czegoś innego, mniej wartościowego. czasem łatwiejszego i na pierwszy rzut oka przyjemniejszego. jednak po czasie okazuje się, że nie było warto... ale czas mija, nie jesteśmy młodsi, a pewnych spraw nie da się odrobić. im więcej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że w życiu tak naprawdę nie liczy się to, co łatwe i przyjemne. to co cenne - miłość, przyjaźń, spełnienie - nie przychodzi łatwo, ale nadaje sens życiu. jest też coś jeszcze bardziej wartościowego, coś większego, nieuchwytnego, ponad naturalnego. właściwie każdy za tym goni, ale większość się do tego nie przyznaje. ale tak już jesteśmy skonstruowani - potrzebujemy tego. i jak już uda nam się to znaleźć, dlaczego z tego tak łatwo rezygnujemy? dlaczego przelotne przyjemności tak łatwo nas przyciągają? nie wiem.... ale szkoda mi tych, którzy mając wiele, zaprzepaścili to dla czegoś przemijającego, ulotnego. bo jeśli kiedyś oprzytomnieją, pojawi się żal. żal za tym 'co by było gdyby'... a przecież można inaczej. można żyć pełnią życia i patrzeć wstecz z radością, a nie z żalem.

o co mi chodzi?

mój siedmiomiesięczny syn często czegoś się domaga, ale jakoś nie zawsze jestem w stanie mu pomóc. po prostu nie mam pojęcia o co mu chodzi.... podobno matki instynktownie rozumieją swoje dzieci, nawet kiedy te jeszcze nie potrafią mówić, ale komunikują się za pomocą jęków, płaczu i innych dziwnych dźwięków. cóż, pewnie coś w tym jest. ale co zrobić, kiedy wspomniany mało elokwentny malec sam nie wie czego chce? tu pojawia się problem. bo czegoś chce, ale nie bardzo chyba wie czego, a jego zdesperowana mamuśka wychodzi z siebie, bo już nie potrafi znieść więcej płaczu. (tak dla wyjaśnienia, bartek właśnie ząbkuje :)


gorzej, że z nami bywa podobnie, chociaż posiedliśmy (przynajmniej niektórzy) wspaniałą umiejętność, jaką jest mowa. potrafimy mówić, rozmawiamy, wyrażamy opinie, dzielimy się przemyśleniami. ale czasami sami nie wiemy, czego chcemy, a co za tym idzie nie potrafimy tego wyrazić. no bo co tu mówić, jak się nie wie o co chodzi.... i z reguły raczej nie ząbkujemy.... cóż, jak widać nawet brak problemów związanych z rozwojem organizmu, ani też umiejętność komunikacji nie uwalnia nas od jakże trudnego zagadnienia: 'o co mi chodzi?'