podczas mojej ostatniej wizyty w świętym mieście (o matko, jak u bosko! - taki opis mam jeden znajomy tego właśnie świętego miasta :) wybrałam się na spacerek z moim synkiem. szłam od taty do babci. trasa, którą znam od lat wielu. a jednak tym razem nie przebiegała dokładnie tak samo, jak wcześniej kiedy ją pokonywałam sama. tym razem pchałam przed sobą wózek, a to się wiązało z pewnymi utrudnieniami. jak większość mam pewnie wie (a może i niektórzy tatowie), chodniki w naszym pięknym kraju pozostawiają dużo do życzenia. a drogi przyjazne wózkom (i to nie tylko dziecięcym) należą raczej do rzadkości. i właśnie w związku z tym moja podróż wypadła trochę okrężną drogą. musiałam ominąć schody, a także wybierać taką drogę, na której było najmniej wybojów i nierówności, żeby nie wytrząść brzdąca za bardzo. no i skłoniło mnie to do pewnej refleksji, która jest oczywiście ściśle związana z moim światopoglądem. w życiu często wydaje nam się, że gdyby coś wyszło tak, albo siak, to na pewno byłoby lepiej, szybciej. a przecież my nie widzimy całego obrazu. i tak jak ja, jako kochająca swoje dziecko matka, chcę mu zaoszczędzić pewnych niewygód, tak samo mój Ojciec w niebie. a może nawet bardziej. dlatego nie powinnam się dziwić, że czasami coś się dzieje inaczej, że czasami nasza droga jest dłuższa. bo prawdopodobnie jest mniej wyboista i oszczędzone nam zostało wiele trudów, o których nie mamy zielonego pojęcia. ja chętnie pojadę okrężną drogą, bo maluszek będzie miał wygodniej, a ja spędzę z nim więcej cennego czasu. zatem może warto tak samo myśleć o swojej podróży przez życie?
2 komentarze:
tak bardzo lubię "spacer z wózkiem", Madziu:)
chociaż ma już ponad rok! wracam do niego.
wielkie oklaski za każdy tekst:)
a dziękuję bardzo :) miło mi
Prześlij komentarz