zafascynował mnie dzisiaj fakt, że wystarczy malutka świeczka podgrzewająca czajniczek z herbatą, żeby ta cały czas była gorąca. wydawało mi się kiedyś, że taki patent to raczej nie bardzo się sprawdza - no bo przecież to jest tylko taka malutka świeczka. myślałam sobie, że ona nie może dawać zbyt dużo ciepła. a jednak daje go tyle, że utrzymuje naprawdę wysoką temperaturę. ciekawe. to trochę tak, jak z kroplą wody - niby niewielka, a drąży skały (choć to może trochę wyolbrzymione porównanie). czasami to, co wydaje nam się małe i niewiele znaczące, może zrobić bardzo dużo. my jednak zakładamy, że to nie możliwe, bo sugerujemy się tym, co widzimy. nie patrzymy głębiej. szkoda, że na siebie czasami też tak patrzymy - jak na malutkich i nic nie znaczących... dobrze jest od czasu do czasu przyjrzeć się takiej małej świeczce i napić się gorącej herbaty podgrzewanej przez tę świeczkę - może to zmieni naszą perspektywę? może przestaniemy w sobie widzieć tylko małość i niemożność? oby tak było.
czwartek, 29 listopada 2007
środa, 28 listopada 2007
internetowe uzależnienie
właśnie od wczoraj jestem uzależniona od portalu facebook.com :) są tam różne ciekawe gry, które bardzo wciągają.... ale tak sobie myślałam, że niesamowite, jak się takie społeczności internetowe rozwijają. w tej można nawet zarabiać internetowe pieniądze! niby fajnie (mnie też się przecież podoba), ale jeśli to zaczyna zastępować rzeczywistość - to ja dziękuję. a jednak wielu ludzi, szczególnie młodsze pokolenie, żyje właśnie w świecie wirtualnym. ten świat jest coraz większy i głębszy... trochę to przerażające, bo przecież jest to jednak świat nieprawdziwy. szkoda mi tych, którzy go wybierają - bo to znaczy, że ich prawdziwe życie nie jest najciekawsze. ja wolę moją rzeczywistość, a takie społeczności są fajne chwilowo. i teraz właśnie idę sobie jeszcze pograć :)
poniedziałek, 26 listopada 2007
słomiany zapał
już chyba o tym kiedyś pisałam, ale jakoś znowu mnie naszła refleksja związana z tą właśnie sprawą. od niedawna jestem fanką portalu nasza-klasa.pl i zawzięcie szukam tam znajomych. zaczęło się oczywiście od mojej klasy z liceum. udało nam się znaleźć trochę ludzi i w sumie z 35 osób zapisały się aż 22. po 11 latach to wynik całkiem niezły. na początku oczywiście euforia - na forum codziennie jakieś rozmowy, wspominki, próba ustalenia najlepszego czasu na spotkanie. no i spotkanie będzie. ale na forum już raczej nikt nie zagląda. szkoda. i tak sobie właśnie pomyślałam, że ze znajomościami to tak jest. początkowo jest świetnie, wszyscy chętnie się angażują. ale mija czas i jakoś tak się wszystko rozłazi. ciekawe dlaczego? w sumie jak wszystko w życiu - utrzymanie znajomości wymaga z naszej strony jakiegoś wysiłku. a nam się chyba często nie chce... a gdyby tylko nam się chciało chcieć. mnie się też czasem nie chce, bo jak po dłuższym czasie ktoś się nie odzywa, to jakoś tak przestaje się mieć ochotę, żeby się starać. ale przecież warto. przynajmniej czasami. dlatego postanowiłam, że będę dbać o moje znajomości. i nawet po dłuższym czasie będę się odzywać. no chyba, że ktoś mi wyraźnie powie, że ma mnie dosyć! :)
niedziela, 25 listopada 2007
duma urażona
dzisiaj wyjątkowo ten post nie został zainspirowany żadnym programem tv!!! a co, trzeba czasem coś zmienić :)
dzisiaj zainspirował mnie mój pastor, który mówił właśnie na temat urazy, czy też obrazy. zagadnienie dosyć ciekawe, a i dużo trzeba by pisać, żeby je wyczerpać. ale przypomniało mi się, że gdzieś kiedyś przeczytałam coś ciekawego właśnie na temat urażonej dumy. pewna dziewczyna stwierdziła, że wypowiedź jej kolegi była obraźliwa i inny kolega musiał stanąć "w obronie jej honoru". na to odpowiedziała jej siostra: "to słabiutki musi być ten twój honor, skoro byle jaka wypowiedź potrafi cię urazić". ciekawe. ale często tak jest. niewiele potrzeba, żeby nas 'urazić'. a może należałoby nabrać trochę dystansu do siebie? i chyba trzeba znać swoją wartość, bo człowiek świadomy swojej wartości, nie obraża się z byle powodu.
piątek, 23 listopada 2007
ideał piękna
dzisiaj w dzień dobry tvn toczyła się rozmowa na temat ideału mężczyzny i kobiety - czy ideał to to samo, co piękno? ciekawe słowa padły w przedstawionym przed dyskusją materiale, a mianowicie, że piękno to nie tylko to, co na zewnątrz. a jednak pokazano ludzi, którzy robią wszystko, żeby poprawić swój wygląd, gdyż według nich, to jednak jest najważniejsze. a przecież, jak powiedziała pani na zakończenie materiału, piękno to także to, co mówimy, jak się poruszamy i jak się zachowujemy. bo piękno to całość. nawet najpiękniejsze opakowanie nie ukryje brzydkiego wnętrza. a poza tym, opakowania się przecież kiedyś wyrzuca.... w przypadku człowieka może to wyrzucanie to lekka przesada, ale coś w tym jest.
czytając gazety, oglądając telewizję można dojść do przekonania, że pięknym się jest tylko jeśli się odpowiednio wygląda. szkoda, bo to bardzo płytkie pojmowanie zagadnienia. a co właściwie jest piękne? podobno o gustach się nie dyskutuje, zatem to, co piękne jest dla mnie, wcale piękne nie musi być dla kogoś innego. i nie powinniśmy się nad tym za bardzo rozwodzić. wiadomo, że zawsze istnieją pewne kanony piękna, ale czy warto za nimi nadążać? piękno według rubensa, a piękno według obecnych kreatorów mody (w przypadku ciała kobiety) to jak dwa przeciwległe bieguny. a i malarstwo rubensa ma ciągle fanów, i na pokazy mody chodzą tłumy (tylko czy robią to ze względu na wychudzone modelki?). pewnie nad tym pięknem można by się długo rozpisywać. ale je będę się trzymać swego - prawdziwe piękno wypływa z wnętrza. człowiek piękny wewnętrznie, będzie się podobał i na zewnątrz. niestety odwrotnie też to działa...
czwartek, 22 listopada 2007
bolesny klaps
właśnie usłyszałam, że w jakimś kraju ojciec został ukarany za sprawienie ośmioletniemu synkowi małego lania - a właściwie za trzy klapsy. teraz tatuś będzie uczęszczał na zajęcia uczące go właściwego postępowania. klapsy pewnie były bolesne, tylko dla kogo bardziej? :)
chora służba
oczywiście chodzi o służbę zdrowia. właśnie w trójce kończy się audycja dotycząca tego, jakże aktualnego, a i bolesnego problemu. bo że problem jest, każdy widzi. szczególnie ci, którzy zmuszeni są z usług tej służby korzystać. i wcale nie chcę się tu wymądrzać, jak można ten problem rozwiązać, bo nie mam pojęcia i chyba dużo tęższe głowy się nad tym zastanawiają (a przynajmniej powinny). ale jest coś, co mnie boli - stosunek części naszego społeczeństwa do lekarzy. tak często się słyszy, że przecież oni i tak tyle zarabiają, że praktyki prywatne mają, że łapówki biorą... itp., itd. pewnie są tacy, którzy się do tej grupy zaliczają, ale jest też wielu wspaniałych lekarzy, którzy ciężko pracują żeby godnie żyć! na szczęście nie wszyscy tak myślą o lekarzach, ale zawsze mnie drażni, jak słyszę wypowiedź, że oni przecież i tak są ustawieni. skąd się bierze takie podejście? dlaczego nie ma zrozumienia, że ta praca jest tak wymagająca i odpowiedzialna? swoją drogą ciekawe jest, że w naszym pięknym kraju zawody takie, jak lekarz i nauczyciel są tak słabo opłacane. a przecież bez nich nie moglibyśmy funkcjonować. dlaczego nie docenia się ich lat nauki i ciężkiej pracy? jakoś to trochę na głowie stoi... a może mnie się tylko tak wydaje?
wtorek, 20 listopada 2007
choroba naszego wieku?
dzisiaj dowiedziałam się, że istnieje taka forma autyzmu, w której chorzy nie potrafią reagować emocjonalnie. nie rozumieją emocji. na przykład nie wiedzą, że jeśli komuś dzieje się krzywda, to trzeba pomóc. i trzeba ich tego uczyć, ale zawsze będzie to reakcja rozumowa, a nie emocjonalna. ciekawe. i dziwne... i tak sobie pomyślałam, że przykre jest to, iż tak wielu ludzi nie choruje na tę chorobę, a jednak ich emocje też gdzieś zniknęły... wiele rzeczy się kalkuluje na zimno i traktuje, jak interes. czasem trudno o współczucie, empatię. ciężko znaleźć takich, którzy gotowi są z nami płakać - większość woli wtedy uciekać. a i o takich, co się z nami będą śmiać nie jest łatwo - zazdrość czasami jest uczuciem dominującym wszystkie inne. a przecież nasze społeczeństwo nie jest chore na tę formę autyzmu. skąd zatem takie zachowania? czasami miewam sobie za złe, że angażuję się emocjonalnie, że przeżywam problemy i radości moich przyjaciół. ale chyba już wolę tak żyć niż naśladować społeczne trendy. często uciekamy od emocji, bo boimy się cierpienia. boimy się tej negatywnej strony uczuć. ale bez niej nie ma też tej drugiej, lepszej strony. jeśli nie potrafimy odczuwać smutku, żalu, rozczarowania, to czy będziemy potrafili naprawdę się cieszyć?
poniedziałek, 19 listopada 2007
gwiazdą być
ostatnio obserwuję, że w wielu programach ważniejsi od gości są prowadzący. to oni grają pierwsze skrzypce, są najlepiej widoczni, najgłośniejsi, najwięcej mówią. goście są tylko takim dodatkiem. o ile kuba wojewódzki się do tego sam przyznaje, to jednak inni jakoś idą w jego ślady. oglądałam wczoraj studio złote tarasy i trochę mnie zaskoczyła prowadząca i to, jak "rozmawiała" z jednym z gości. nie pozwoliła mu dojść do słowa, a zadając pytania wcale nie oczekiwała odpowiedzi... ważniejsze było to, co ona miała do powiedzenia. w pewnym sensie potraktowała gościa "per noga". bardzo to było niesmaczne. ciekawe dlaczego teraz tak ważne jest żeby wszędzie błyszczeć? a gdzie dobry smak i szacunek do rozmówcy? i dziwimy się, że wokoło ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, że tak trudno jest znaleźć kogoś, kto naprawdę słucha. niestety media stanowią wzorce zachowań, a ludzie mediów choć pewnie tego świadomi, tak niepoważnie do tego podchodzą. na pewno nie wszyscy, ale jednak duża część. mnie osobiście drażni brak profesjonalizmu widoczny choćby w niepoprawnej polszczyźnie, czy pozwalaniu na zaistnienie wulgaryzmów na antenie. ale cóż ja mogę - jedynie wyrazić swoje niezadowolenie :) z resztą pewnie należę do tej nielicznej dosyć grupy, która zwraca uwagę na takie "drobiazgi". miło, że przynajmniej tutaj mogę wyrazić swoje zdanie na ten temat :)
sobota, 17 listopada 2007
narodowa mobilizacja
byłam dzisiaj na małej wycieczce w... radomsku :) właściwie to był to wyjazd służbowy i pracująca sobota. ale nie o tym chciałam pisać kiedy wracałam do domu zdziwił mnie bardzo duży ruch na drodze. i dopiero ania (siostra mojego męża, która pojechała żeby pomóc mi w opiece na bartkiem) uświadomiła mnie, że dzisiaj jest mecz Polska-Belgia! okazało się, że cały ten ruch spowodowany był przez kibiców, którzy masowo zmierzali w kierunku chorzowa. niesamowite było widzieć coraz to nowe auta z wywieszonymi flagami polskimi. i przyznam, że bardzo mi się to podobało! wspaniale jest widzieć, jak w narodzie duch rośnie i wszyscy jednoczą się wokół wspólnego celu. nawet jeśli jest to mecz piłki nożnej. i fajnie jest być dumnym z osiągnięć naszych sportowców (w końcu...), bo wtedy też łatwiej jest być dumnym z tego, że jest się Polakiem. obecnie jest 2:0 dla naszych (ebi smolarek - jesteś wielki!) i mam nadzieję, że tak zostanie, no ewentualnie zwiększymy jeszcze przewagę. chciałabym, żeby takich sukcesów było więcej. i chciałabym, żebyśmy byli dumni z naszego kraju nie tylko gdy polska drużyna wygrywa...
czwartek, 15 listopada 2007
po przerwie
chociaż internet to już norma, i można do niego mieć dostęp praktycznie wszędzie, to jednak nie wszędzie jest polska czcionka. stąd moje długie milczenie. ale jak to ktoś kiedyś powiedział - milczenie jest złotem, więc czasem dobrze pomilczeć. a jutro postaram się coś mądrego napisać. dzisiaj jestem w stanie jedynie zdobyć się na małą obserwację. podróże samolotem ułatwiają życie - są szybsze, wygodniejsze (no może nie do końca, tanie linie to trochę takie samoloty-autokary, miejsca jest równie mało). ale te same podróże z dzieckiem, to zupełnie inna historia. szczególnie, kiedy nikogo nie obchodzi, że podróżujesz z maluszkiem i wcale nie ułatwia ci się życia wpuszczając do samolotu przed innymi. cóż, life is brutal. teraz trzeba będzie pamiętać, by jednak być wcześniej na lotnisku i liczyć na siebie.
środa, 7 listopada 2007
dzieckiem być
jak tak patrzę na mojego synka, to myślę sobie, że ten to ma dobrze. wszystko się praktycznie wokół niego kręci. nie musi nic robić, bo wszystkie życiowe potrzeby załatwia za niego ktoś z nas (no kupę to robi sam, ale już sprzątanie po niej to nasza działka :) i czasem tak się myśli - ja chyba też tak bym chciała, żadnych zmartwień, jak coś się nie spodoba, to w płacz i już ktoś biegnie, żeby utulić i poprawić byt... a przecież dzieci od małego starają się być dorosłe! i każdy z nas tak w głębi duszy, wcale nie chce, żeby ktoś za niego mu pupę podcierał!
ale jakby się tak przyjrzeć niektórym, to wcale nie wyrośli z tego niemowlęctwa. niby sami dbają o swoją higienę i jedzonko, a jednak od odpowiedzialności uciekają. chcą, żeby to ktoś inny za nich podejmował decyzje w krytycznych sytuacjach. a w przypadku konfliktu - najłatwiej uciec... bo wygodnie jest być dzieckiem tylko w pewnym stopniu. a przecież nie na tym życie polega. bo na wszystko jest czas, a najszczęśliwsi ludzie to ci, którzy żyją w zgodzie z mijającym czasem i akceptują przywileje i obowiązki swojego wieku.
poniedziałek, 5 listopada 2007
kupowanie kota w worku
ostatnio zakupiłam sobie balsam do ciała w pewnej firmie, która rozprowadza towar za pośrednictwem tzw. konsultantek. produkty są pięknie przedstawione w katalogu, wybiera się to, co akurat potrzebujemy i już. nie mam nic przeciwko takiemu sposobowi sprzedaży, ani tym bardziej takim firmom, chociaż ja jednak nie lubię tak kupować. ale dzięki temu balsamowi coś mi przyszło do głowy. kiedyś kupowałam balsam, który bardzo mi odpowiadał. później został wycofany ze sprzedaży i dlatego, jak zobaczyłam, że coś podobnego można kupić, to od razu się zdecydowałam. jak się okazało, nie było to do końca to, czego się spodziewałam. a na pewno był to balsam zupełnie inny od tego, który kiedyś miałam. miałam jakieś wyobrażenie, w katalogu produkt się prezentował pięknie. no i stwierdziłam - chcę go mieć. i w pewnym sensie kupiłam kota w worku. niby widziałam opakowanie w katalogu, z opisu poznałam zawartość, a jednak to nie było to, czego oczekiwałam. i tak czasami jest w życiu - coś się wydaje fajne, nawet myślimy, że zawartość znamy, a jednak... dotyczy to zarówno różnych sytuacji, jak i ludzi. i pakujemy się w coś, a potem tego żałujemy. bo kupowanie kota w worku nigdy nie popłaca, a szczególnie w życiu. chociaż może gdyby było mniej pozerstwa, mniej udawania, to i mniej tych kotów w worku?
sobota, 3 listopada 2007
spacer z wózkiem
podczas mojej ostatniej wizyty w świętym mieście (o matko, jak u bosko! - taki opis mam jeden znajomy tego właśnie świętego miasta :) wybrałam się na spacerek z moim synkiem. szłam od taty do babci. trasa, którą znam od lat wielu. a jednak tym razem nie przebiegała dokładnie tak samo, jak wcześniej kiedy ją pokonywałam sama. tym razem pchałam przed sobą wózek, a to się wiązało z pewnymi utrudnieniami. jak większość mam pewnie wie (a może i niektórzy tatowie), chodniki w naszym pięknym kraju pozostawiają dużo do życzenia. a drogi przyjazne wózkom (i to nie tylko dziecięcym) należą raczej do rzadkości. i właśnie w związku z tym moja podróż wypadła trochę okrężną drogą. musiałam ominąć schody, a także wybierać taką drogę, na której było najmniej wybojów i nierówności, żeby nie wytrząść brzdąca za bardzo. no i skłoniło mnie to do pewnej refleksji, która jest oczywiście ściśle związana z moim światopoglądem. w życiu często wydaje nam się, że gdyby coś wyszło tak, albo siak, to na pewno byłoby lepiej, szybciej. a przecież my nie widzimy całego obrazu. i tak jak ja, jako kochająca swoje dziecko matka, chcę mu zaoszczędzić pewnych niewygód, tak samo mój Ojciec w niebie. a może nawet bardziej. dlatego nie powinnam się dziwić, że czasami coś się dzieje inaczej, że czasami nasza droga jest dłuższa. bo prawdopodobnie jest mniej wyboista i oszczędzone nam zostało wiele trudów, o których nie mamy zielonego pojęcia. ja chętnie pojadę okrężną drogą, bo maluszek będzie miał wygodniej, a ja spędzę z nim więcej cennego czasu. zatem może warto tak samo myśleć o swojej podróży przez życie?
czwartek, 1 listopada 2007
nasza rzeczywistość
usłyszałam dzisiaj ciekawe stwierdzenie. była to rozmowa w pewnym filmie. ona samotnie wychowuje syna mieszkając na odludziu, z dala od zgiełku i pędu wielkiego miasta. on bogaty prawnik z LA. on mówi do niej: 'musi ci być ciężko wychowywać syna tu na końcu świata. a na to ona: 'a tobie musi być ciężko żyć w wielkim mieście.' zaskoczyła go tą odpowiedzią. a mnie się to bardzo spodobało. kiedy tak żyjemy w naszym świecie, ciągle zdążając do przodu szybciej i szybciej, wydaje nam się, że inny sposób życia jest nie tylko dziwny, ale i trudny. to co jest nam znane daje nam poczucie bezpieczeństwa. nawet współczujemy tym, którzy tak nie żyją jak my. a przecież punkt widzenia zależy od punktu siedzenia! czasami warto na chwilę się zatrzymać i rozejrzeć. może ten nieznany nam świat wcale nie jest taki trudny, ani taki dziwny. a może nawet to nasz świat jest dziwny? dla niektórych ja mieszkam na końcu świata... ale tam gdzie ich świat się kończy - mój się zaczyna :) i to jest piękne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)