świąteczna ramówka jak zwykle pełna była nowości i okrutnie zachęcała do siedzenie przed tv.... w poszukiwaniu najciekawszej propozycji w poniedziałkowy wieczór natknęliśmy się na 'madagaskar' i po stwierdzeniu, że jest to najlepsza opcja, po prostu zaczęliśmy oglądać. żyrafa jaka jest, każdy widzi, dlatego nie będę opisywać wspomnianego filmu. ale zwróciła moją uwagę jedna wypowiedź. w reakcji na stwierdzenie, że oto lew - prawdziwy król - samozwańczy król lemur bodajże powiedział: 'a co to za król? gdzie jego korona? jeśli jest królem, to powinien mieć koronę! ja mam koronę! dlatego ja jestem królem!' właśnie - mam koronę, to jestem królem. tak łatwo jest wykorzystywać pewne rzeczy, nazwy, tytuły, po to tylko, aby poczuć się lepiej, we własnych oczach stać się kimś lepszym. tylko, czy jak ja sobie koronę założę, to będę królową? nie bardzo... ale łatwiej jest budować swój autorytet wykorzystując takie elementy. po co się starać i swoim postępowaniem, życiem pokazywać, kim się jest? przecież jeśli będą na mnie mówić król, to już wszystko załatwione. czy aby na pewno? są ludzie, których trzeba tytułować, ale wcale nie darzy się ich szacunkiem, bo ich życie nie dorasta do tytułu jaki noszą. a są tacy, którzy o tytuły nie dbają, ale swoim postępowaniem pokazują, że tak naprawdę noszą koronę... chyba to drugie bardziej mi odpowiada.
'Pod trzema rzeczami drży ziemia, owszem czterech unieść nie może:
Niewolnika, gdy zostaje królem,
głupca, gdy żyje w dostatkach,
wzgardzonej, gdy zostaje żoną,
służącej, gdy dziedziczy po swojej pani.'
Przyp. 30:21-23
coś w tym jest....