niedawno wiele sieci supermarketów zaprzestało dawać swoim klientom tak zwane jednorazówki (tudzież 'zrywki') w imię ekologii. niektóre nawet zaproponowały torby ekologiczne - biodegradowalne. nazwa fantastyczna, im mądrzej brzmi, tym lepsi jesteśmy ;) szkoda tylko, ze wystarczy się przejść na stoisko z owocami i warzywami, a ekologia znika jak kamfora... tam już nie ma toreb biodegradowalnych czy innych zastępujących plastikowe jednorazówki. dużo szumu, a i tak nadal zaśmiecamy ziemię. ale z przodu, przy kasach wszystko wygląda ładnie.
piątek, 31 października 2008
czwartek, 30 października 2008
mądrość i kobieta
nie żebym uważała, że to zestawienie nie pasuje ;) od dłuższego czasu znajomi mają opis na gg: 'mądrość jest jak kobieta, zawsze się spóźnia'. i za każdym razem, jak to czytam to troszkę mnie to drażni. i nie chodzi o to spóźnianie, bo ja akurat kobietą jestem i raczej się nie spóźniam. uważam spóźnianie za brak szacunku wobec osób, z którymi się spotyka. ale o tę mądrość mi chodzi. bo czy mądrość może się spóźnić? mądrość można zdobywać, można jej nabierać. sama nie przychodzi. a skoro sama nie przychodzi, to czy potrafi się spóźnić? a może to my się spóźniamy z jej zdobywaniem? a może czasami zamiast wziąć lekcję od życia, wolimy za każdym razem popełniać te same błędy? na pewno są sytuacje, w których mądrości nam brakuje i nie jest to nasza wina, ale właśnie wtedy możemy jej nabrać. uczymy się na błędach, mądrość zdobywamy przez całe życie. kobiety się spóźniają, mężczyźni też. a mądrość czeka, żebyśmy ją zdobyli.
poniedziałek, 27 października 2008
pozory mylą...
a to dla tych wszytkich, którym się wydaje, że muszą koniecznie się zmienić, żeby wyglądac, jak modelki....
poniedziałek, 20 października 2008
czy wierność jest zawsze trudna?
to pytanie zakłada, że wierność jest trudna. zastanawia się jedynie, czy zawsze.... czasami mam wrażenie, że żyję w świecie zbiorowej schizofrenii. w jednym programie telewizyjnym mówi się o polskim papieżu i wartościach, jakie chciał w swoich rodakach zaszczepić, a za chwilę podważa się podstawowe wartości, na jakich powinno opierać się nasze życie. jeżeli wierność jest trudna, to po co zawierać przyjaźnie, związki, funkcjonować w jakichkolwiek zależnościach społecznych? to pytanie spowodowało, że zaczęłam się zastanawiać nad czymś, co nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy. nigdy nie wydawało mi się, że wierność jest trudna. jest dla mnie czymś tak normalnym, jak to że oddycham. nie wyobrażam sobie żadnej głębszej więzi emocjonalnej bez wierności. nie potrafiłabym żyć nie będąc wierną swoim przekonaniom. trudna wierność? może w schizofrenicznej rzeczywistości, w której słowa odpowiedzialność, opieka, miłość są archaizmami, których nikt już nie rozumie, albo nie chce rozumieć. wspaniale jest przy okazji rocznicy powspominać i poopowiadać sobie, jakie to piękne wartości wpajał polakom papież, ale przecież życie to już zupełnie inna bajka.... schizofrenia jest chorobą. dlaczego niektórzy sami ją wybierają?
wtorek, 14 października 2008
roboty drogowe
w naszej metropolii postanowiono zrobić porządek z różnymi ulicami i trochę je ponaprawiać. okazało się, że po wyłączeniu z ruchu dwóch ulic, w mieście jest bardzo ciasno... niedawno rozpoczął się remont skrzyżowania tuż przy naszym osiedlu. w związku z tym zrobiono objazdy - sprawa zrozumiała. nagle ciche za zwyczaj uliczki naszego małego osiedla stały się świadkiem zadziwiających wyczynów kierowców. o ile przyjezdni faktycznie mogą się czuć lekko zagubieni, to jednak nie potrafię zrozumieć 'tubylców'. okazuje się, że równoległe skrzyżowanie stało się łamigłówką niezwykle trudną do rozwiązania - no bo kto powinien jechać pierwszy??? a jazda pod prąd, to przecież nic nadzwyczajnego... wystarczy wyłączyć jeden malutki element z drogi, którą poruszamy się każdego dnia i ludzie się gubią. jeździmy na pamięć i wytrąceni z rytmu nie potrafimy zareagować w podstawowych sytuacjach w ruchu drogowym. a gdy w życiu, z misternie połączonej w całość układanki zostanie usunięty jeden mały element, czujemy się równie zagubieni. a może nawet bardziej. może żyjemy też trochę na pamięć? a może wydaje nam się, że raz ułożone puzzle muszą już pozostać niezmienione? owszem można dołożyć coś nowego, ale nie usuwać. bo będzie dziura, bo zakłócimy ustalony od dawna porządek. i jak wtedy się odnajdziemy? zaczniemy jeździć pod prąd?
wtorek, 7 października 2008
zapalimy?
zakupiłam ostatnio pisemko 'bluszcz'. jest to nowy (a właściwie wznowiony) miesięcznik dla kobiet. ale nie jest to taka zwykła kolorowa gazeta dla pań. myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, iż jest to pismo stanowczo wyższych lotów. publikują tam zarówno panie, jak i panowie, którzy wiele mają wspólnego z literaturą, publicystyką, historią. dużo ciekawych artykułów, fragmenty powieści, felietony. krótko mówiąc - dużo dobrego czytania. podoba mi się. chyba zostanę stałą czytelniczką.
i od razu na początek krytyka :) jeden z artykułów dotyczy palenia. napisany ciekawie i ze swadą, nawet zgadzam się z niektórymi argumentami. jednak generalnie się nie zgadzam :) nie uważam, że zakazy palenia są bezsensem. autorka radzi oddzielić dorosłych od dzieci i nie prowadzić małoletnich do miejsc, w których spotykają się dorośli ludzie. a w ten sposób nie trzeba będzie wprowadzać zakazów. o ile zgadzam się, że piwiarnia, pub czy innej maści knajpa nie jest najlepszym miejscem dla dziecka, to dlaczego mam nie chodzić do restauracji? dlatego, że mam dziecko? a może powinnam je zostawić na zewnątrz? jest taka jedna 'restauracja', w której nie wolno palić, a i dla dzieci jest specjalne miejsce. wszędzie ją można znaleźć - reklamuje się przez charakterystyczne złote łuki. tylko podobno jedzenie tam niezbyt zdrowe.... czyli co - nie zakazywać palenia w restauracjach, a zamiast tego rodziny z dziećmi niech chodzą tam, gdzie z zasady nie wolno palić. i niech nam rośnie pokolenie na 'fastfudach'... a co z dorosłymi, którzy nie palą i nie lubią dymu? nam też zostaje wielkie M :)
sobota, 4 października 2008
goooool!
wyprawa na mecz piłki nożnej kiedyś kojarzyła się ze świetną atmosferą, wspólnymi okrzykami (cenzuralnymi), śpiewem i mnóstwem wrażeń - sportowych rzecz jasna. obecnie obok tego wszystkiego dochodzą jeszcze tzw. 'kibole' i udaje im się wspaniale przyćmić wspomniane wyżej elementy. dzisiaj ulicą przejeżdżało kilka samochodów policyjnych na sygnale. wszystkie jechały w stronę stadionu. nie wiem, czy akurat był mecz, ale pewien mały chłopiec w odpowiedzi na pytanie dokąd te auta jadą, usłyszał od babci odpowiedź: 'na stadion. kibice przyszli na mecz'. ciekawe, że duża ilość policji kojarzy się ludziom głównie z meczami.... szkoda, że takie sytuacje stały się normalnością. no właśnie, co to jest normalność?
obrazy z dzieciństwa
dziś rano włączyłam telewizor i ku swojemu zdumieniu na jednym z kanałów znalazłam 'anię z zielonego wzgórza'. to ciągle jedna z moich ulubionych książek, a i wersję filmową lubię oglądać. postanowiłam przedstawić anię mojemu piętnastomiesięcznemu synkowi. podobało mu się ;) chociaż nie oglądał zbyt długo (a to akurat dobrze, bo przecież małe dzieci nie powinny oglądać telewizji!!!). te znajome obrazy przynoszą bardzo miłe skojarzenia. emanuje z nich ciepło, uśmiech, pozytywna energia. dzisiaj szczególnie uderzyła mnie rozmowa mateusza i maryli po tym jak mateusz przywiózł anię ze stacji kolejowej. maryla argumentowała, dlaczego nie potrzebują dziewczynki, na co mateusz odpowiedział: 'może ona nas potrzebuje'. wszystko w życiu traktujemy w kategoriach 'potrzebuję-nie potrzebuję'. jeśli coś jest dobre dla mnie, to pasuje. jeśli nie - to po co robić sobie kłopot? a może nie o to tylko chodzi? może obok wszystkich 'potrzebuję' czasami warto zrobić miejsce dla 'on/ona/ono mnie potrzebuje'? odkładając na bok argumenty i swoje potrzeby, dojrzeć potrzebę w drugim człowieku. to wymaga odwagi, ale i rezygnacji chociaż na chwilę z własnego ja. i nigdy nie będziemy w stanie przewidzieć, jak ogromny wpływ możemy wywrzeć na czyjeś życie. tylko czy się odważymy?
czwartek, 2 października 2008
dobre wychowanie?
zastanwiam się czy takie określenie nie stało się archaizmem.... niestety. byłam dzisiaj na pewnym przedstawieniu. mogłam się dobrze przyjrzeć widowni, bo co jakiś czas stałam na scenie (tłumaczyłam amerykanów, którzy pokazywali fantastyczne wyczyny siłowe - tacy 'strongmeni' tylko na żywo, a nie w tv). pamiętam, że kiedy w dzieciństwie chodziłam na przedstawienia, to normalne było siedzienie do samego końca i nie rozmawianie w czasie, gdy na scenie ktoś mówił. a właściwie w trakcie całego spektaklu siedziało się cicho, nawet jeśli średnio się nam podobało. dzisiaj stwierdziłam, że takie zachowanie dla wielu nie stanowi normy. wstawanie w trakcie, wychodzenie i rozmowy były dla niektórych sprawą zupełnie normalną. trochę to przykre. bo może shakespeare to nie był, ale jednak ktoś się produkował na scenie i chyba ze zwykłej przyzwoitości wypadałoby się zachować. pocieszające jest to, że wielu widzów pozostało na miejscach i nie przeszkadzało innym w oglądaniu. szkoda, że tak zwana kindersztuba jest teraz towarem deficytowym. może to wina bezstresowego wychowania? a może takie czasy nastały, że nawet gwiazdki szczycą się tym, że w życiu codniennym używają wulgaryzmów? a ja i tak będe postępować po swojemu. nawet jeśli to przestarzałe i niemodne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)