coraz częściej zauważam, że większość ludzi nie do końca wie, czego chce. kiedy się spotykamy i pytamy kogoś, czego chciałby się napić, odpowiedź zwykle brzmi "obojętnie". u nas w domu szybko wszyscy się przekonują, że takiego napoju nie serwujemy. nie posiadamy również potrawy "obojętnie". można powiedzieć, że to bzdura i co to ma do świadomości, czego chcemy. ale właśnie ma. i to całkiem dużo. niezdecydowanie jest problemem naprawdę powszechnym. nie wiem z czego wynika - czy niechęci do brania na siebie odpowiedzialności za podjęte decyzje? czy może z czegoś całkiem innego. faktem jednak jest, że o ile nieumiejętność wyboru napoju nie przeszkadza aż tak bardzo w życiu, to już niezdecydowanie w sprawach poważniejszych znacznie je utrudnia. Pan Jezus bardzo często zadawał ludziom pytania na pozór absurdalne - pytał chorych: "co chcesz, abym ci uczynił", albo "chcesz być zdrowy"? i może się wydawać, że te pytania są bez sensu. ale tak nie jest. bo czy naprawdę wiem, czego chcę? i czy nie boję się podjąć decyzji i przyjąć na siebie wszystkie jej konsekwencje? czasami nie mam pojęcia, co chciałabym zjeść czy czego się napić. ale w kwestiach własnego życia, jego kierunku i celu jestem bardzo zdecydowana. może jest to trochę droga pod prąd. ale o ileż ciekawsza niż pływanie z nurtem za wszystkimi, bez własnego zdania. zamiast się bać, że ktoś mnie wyśmieje, bo nie robię tak jak wszyscy, wolę się cieszyć przygodami, jakie czekają na mnie każdego dnia.
a poza tym, to przecież wcale nie jest "obojętne" - gdyby było, to nie miałoby znaczenia, czy pijemy wodę, czy olej silnikowy.