czwartek, 19 marca 2009

czy wiesz, czego chcesz?

coraz częściej zauważam, że większość ludzi nie do końca wie, czego chce. kiedy się spotykamy i pytamy kogoś, czego chciałby się napić, odpowiedź zwykle brzmi "obojętnie". u nas w domu szybko wszyscy się przekonują, że takiego napoju nie serwujemy. nie posiadamy również potrawy "obojętnie". można powiedzieć, że to bzdura i co to ma do świadomości, czego chcemy. ale właśnie ma. i to całkiem dużo. niezdecydowanie jest problemem naprawdę powszechnym. nie wiem z czego wynika - czy niechęci do brania na siebie odpowiedzialności za podjęte decyzje? czy może z czegoś całkiem innego. faktem jednak jest, że o ile nieumiejętność wyboru napoju nie przeszkadza aż tak bardzo w życiu, to już niezdecydowanie w sprawach poważniejszych znacznie je utrudnia. Pan Jezus bardzo często zadawał ludziom pytania na pozór absurdalne - pytał chorych: "co chcesz, abym ci uczynił", albo "chcesz być zdrowy"? i może się wydawać, że te pytania są bez sensu. ale tak nie jest. bo czy naprawdę wiem, czego chcę? i czy nie boję się podjąć decyzji i przyjąć na siebie wszystkie jej konsekwencje? czasami nie mam pojęcia, co chciałabym zjeść czy czego się napić. ale w kwestiach własnego życia, jego kierunku i celu jestem bardzo zdecydowana. może jest to trochę droga pod prąd. ale o ileż ciekawsza niż pływanie z nurtem za wszystkimi, bez własnego zdania. zamiast się bać, że ktoś mnie wyśmieje, bo nie robię tak jak wszyscy, wolę się cieszyć przygodami, jakie czekają na mnie każdego dnia.
a poza tym, to przecież wcale nie jest "obojętne" - gdyby było, to nie miałoby znaczenia, czy pijemy wodę, czy olej silnikowy.

czwartek, 12 marca 2009

...

myśl
jedna wśród milionów
cicha, delikatna
łatwo ją zgubić
wraca
a w niej Ty
nie chcę jej stracić
w natłoku innych
zatrzymuję się i słucham
Twój głos taki miły
chcę tak trwać
w tej myśli
w Tobie

środa, 11 marca 2009

raz jeszcze o telefonie

koncepcja telefonu do Boga (patrz poprzedni post) jest też dosyć wygodna - można mówić ile się chce (albo na ile pozwala nagranie) i nie martwić się, że ktoś nam odpowie. czasami łatwiej jest wylać z siebie wszystkie żale, frustracje i potrzeby i nie musieć wysłuchiwać ile z tego możemy sami zmienić. możemy też zarzucić Boga naszymi pretensjami o zło na świecie, tragedie i niesprawiedliwość. nie ma obawy, że odpowie i pokaże jak jest naprawdę. a gdybyśmy tak dla odmiany posłuchali, co On ma do powiedzenia? gdybyśmy pozwolili Jemu mówić do nas, do naszego życia? zbyt duże ryzyko? a może gra warta świeczki?

poniedziałek, 9 marca 2009

telefon do Boga

podobno w Holandii można zadzwonić do Boga. oczywiście nagrywa się na pocztę głosową.... ciekawe, że ludzie wymyślają tak różne rzeczy, żeby dotrzeć do Boga (i żeby zrobić kasę na bliźnich). lubimy sobie komplikować życie. wolimy mieć pośredników, próbujemy na różne sposoby zakłócić przepływ informacji od nas do Boga. a przecież On zrobił ze swojej strony wszystko, żeby dotrzeć jak najbliżej nas. dał nam swojego Syna... wystarczy szczerze się do Niego zwrócić. nie trzeba mieć specjalnego telefonu, grupy pośredników, pięknego słownictwa, czy wyuczonej regułki. jedyne co jest potrzebne, to szczere pragnienie dotknięcia się tego, który zna mnie lepiej niż ja sama. jedno słowo i On już jest. słyszy, ale i odpowiada. jest zawsze blisko.

niedziela, 8 marca 2009

jak cię widzą, tak cię piszą

stare, prawdziwe. a ostatnio odkryłam jeszcze jedno 'dno' tego powiedzenia - to, jak cię widzą, zależy od tego, przez co na ciebie patrzą. na pewno nasze zachowanie i sposób bycia wpływa na to, jak postrzegają nas inni. jednak okazuje się również, że widzą nas inaczej w zależności od tego, jak patrzą na siebie samych. możemy robić wszystko, żeby nie sprawić bliźnim przykrości, być miłym i przyjaznym, a i tak mogą nas odebrać inaczej. jeśli uważają się za gorszych, słabszych, czy w jakiś inny sposób odbiegających od tego, co uważają za normę, to nasze zachowanie i tak odczytają po swojemu. i wtedy 'piszą cię tak, jak wydaje im się, że ty widzisz ich'. coraz bardziej odkrywam znaczenie samooceny w naszych relacjach i życiu. im gorzej o sobie myślimy, tym trudniej jest nam funkcjonować wśród ludzi. ale również zaburzony jest nasz obraz drugiego człowieka. staramy się być kimś, kim wydaje nam się, że druga osoba chciałaby, żebyśmy byli. nie potrafimy uwierzyć, ze można nas lubić i akceptować tak po prostu. zaczynamy też oceniać innych według własnego samopoczucia, chociaż ich intencje mogą być zupełnie inne.

niedziela, 1 marca 2009

auta

już coś na ten temat pisałam, ale ponieważ ostatnio często mam okazję tę bajkę oglądać, staje się ona dla mnie źródłem ciągłych inspiracji. chociaż może nie widać tego tutaj ;) 'auta' to bajka o bardzo mądrej treści i morale. lubię historie z morałem. dzisiaj oglądając 'auta' po raz 73 chyba, zwróciłam uwagę na kolejną rzecz. właściwie zauważyłam ją już wcześniej, ale dzisiaj jakoś tak szczególnie wyraźnie. kiedy główny bohater odkrywa, co znaczy przyjaźń i środowisko, które wspiera, nagle wszystko, co do tej pory nim kierowało, przestaje mieć znaczenie. już nawet nie chce mu się ścigać i wygrywać, a jeszcze niedawno stanowiło to jedyny cel jego życia. i gdy okazuje się, że ci przyjaciele pojawiają się przy nim w tym ważnym dla niego momencie, dostaje skrzydeł. jedzie jeszcze lepiej niż we wszystkich dotychczasowych wyścigach. a na koniec dokonuje wyboru, który choć nie daje mu zwycięstwa w wyścigu, czyni go prawdziwym bohaterem. bajka? może i tak. ale prawdziwa. 'żelazo ostrzy się żelazem, a zachowanie bliźniego wygładza człowiek' (przypowieści salomona) - umiejętność dostrzegania ludzi wokół nas i uczenie się od nich czyni nas zwycięzcami, nawet jeśli na mecie nie będziemy pierwsi.