wtorek, 29 lipca 2008

:(

w niedzielę doszłam do wniosku, ze europa to kontynent smutnych ludzi.... pewnie to duże uogólnienie, ale może jednak coś w tym jest? a może to tylko wina lotniska we frankfurcie.... a może w australii jest więcej słońca i dzięki temu ludzie przyjaźniej się do siebie odnoszą? nie mam pojęcia, ale faktem jest, że tam ludzie sobie ustępują, przepuszczają się, uśmiechają do siebie, oferują pomoc wniesienia wózka po schodach na piętro... a na starym kontynencie - miałam wrażenie, jakbym wylądowała w krainie gburów - idę z dzieckiem, a pchają się że mało nie stratują. do pomocy chętnych też brakowało, a o uśmiech naprawdę trudno... szkoda. a przecież to tak niewiele - zwykły uśmiech, grzeczność wobec drugiego człowieka, prosta życzliwość. i łatwiej się żyje. i milej się żyje. czyżby na starym kontynencie wszystko się postarzało?

poniedziałek, 28 lipca 2008

home sweet home

uwielbiam podróżować, poznawać nowe miejsca, nowe kultury, ludzi.... ale najlepiej się zawsze wraca do domu. powiedzenie 'wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej' jest bardzo prawdziwe. wspaniale jest wracać do znajomego miejsca, sprzętów które od dawna stoją na swoich miejscach, a i tak się o nie potykam, do miłego zapachu wyjątkowego dla mojego domu... ale dom to nie tylko miejsce, to przede wszystkim atmosfera, w której po prostu jest dobrze. to kochani ludzie, którzy tam mieszkają i przyjaciele, którzy często tam przebywają. dom, to moje miejsce na ziemi, bez względu na to, gdzie on będzie. bo dom tworzymy my... przynajmniej, kiedy już mamy na to wpływ...

środa, 23 lipca 2008

kwestia perspektywy


plaża, lazurowe morze, bezchmurne niebo, 28 stopni temperatura powietrza, 23 temperatura wody...... południe europy? raczej nie...
piaszczysty brzeg, spienione fale, 24 stopnie w powietrzu, 19 stopni w wodzie..... bałtyk? też pudło. 
to środek zimy w dwóch (dosyć odległych od siebie) miejscach w australii. i co ciekawe nikogo nie ma w wodzie, na plaży też... no może poza dwojgiem turystów z europy. to, co dla nas jest wspaniałą pogodą i miejscem, aby wygrzewać się na plaży i kąpać w morzu, dla australijczyków to zima. a zimą się nie kąpie. dla kogoś z naszej części świata trochę to dziwne. ale dla kogoś, kto od dziecka tak jest nauczony - to normalne. po co włazić do wody o temperaturze 19, skoro za kilka miesięcy będzie o kilka stopni cieplejsza. 
ciekawe, że jeśli od dzieciństwa funkcjonujemy w pewnym przekonaniu, trudno nam się z tego uwolnić. jeżeli wychowujemy się słysząc, że Bóg to staruszek z długą brodą i wielką laską, który patrzy na nas z góry i wyłapuje nasze upadki i przewinienia, nie jest nam łatwo uwierzyć, że tak naprawdę On nas kocha i zależy Mu na naszym szczęściu (i że wcale nie jest stary, bo przecież Bóg nie funkcjonuje w czasie tak, jak my...). żyjąc w świecie, w którym na wszystko trzeba zapracować i zasłużyć, nie potrafimy przyjąć łaski, którą Bóg ofiarowuje każdemu z nas. a jednak jest to możliwe. tak, jak można spotkać australijczyków kąpiących się w środku zimy. tylko, czy jesteśmy gotowi zaryzykować nasze przyzwyczajenia, aby poznać i posmakować czegoś innego? 

piątek, 11 lipca 2008

przeżywając marzenia

czasami wydaje nam się, że pewne rzeczy nigdy się nie wydarzą, a kiedy jedank marzenie się spełnia, nagle wydaje się to takie naturalne. kiedy całą rodzinką chodziliśmy sobie deptakiem przy operze w Sydney, z jednej strony było to niesamowite wrażenie. z drugiej - coś tak normalnego, że aż sama się zdziwiłam. szkoda mi ludzi, którzy twierdzą, że nie warto marzyć. szkoda mi ludzi, którzy uważają, że i tak w życiu wszystko jest na opak i nie ma co się łudzić. na pewno są sytuacje, które sprawiają, że zaczynamy wątpić, czy kiedykolwiek będzie lepiej. ale gdy przestajemy marzyć - przestajemy żyć. jack london powiedział słowa, które mniej więcej brzmiały tak: 'człowiek nie urodził się po to, żeby egzystować, ale po to, aby żyć'. a życie chociaż niejednokrotnie smutne, ciężkie, pełne rozczarowań i niesprawiedliwe obfituje również w radość, dobre chwile i spełnione marzenia. wyjazd do autralii to było marzenie, które wydawało się poza zasięgiem.... a jednak. siedzę sobie przy komputerze na 50 piętrze w samym centrum sydney. a przede mną jeszcze dwa tygodnie wspaniałej przygody i poznawanie innych miejsc tego pięknego kraju.  

Pan Jezus powiedział: przyszedłem, aby owce moje miały życie, i to życie w pełni. i to prawda. tylko dlaczego tak często boimy się uwerzyć Mu na Słowo? moje życie jest jednym wielkim dowodem na prawdziwość tych słów. a najlepsze jeszcze ciągle przede mną! i tyle marzeń do spełnienia....

czwartek, 3 lipca 2008

cytat

'jeśli nie jesteś gotowy się pomylić, nigdy nie wymyślisz nic oryginalnego'

wtorek, 1 lipca 2008

...

jakoś ostatnio smutno się zrobiło, to i z pisaniem kiepsko.... a teraz jeszcze szykuje się wyjazd i pewnie milczenie się przedłuży. cóż, mam nadzieję że stali bywalcy to zrozumieją i wrócą mimo wszystko. a jeśli ktoś się już zniechęcił, to trudno...
czasami są sytuacje, których nie jestem w stanie zrozumieć. z jednej strony spełniają się marzenia, z drugiej ciągle dostaje się po głowie. i niby wszystko w porządku, a jednak nie do końca. ciekawe czy kiedyś będzie mi to dane zrozumieć? do wielu rzeczy czy sytuacji udało mi się przyzwyczaić, ale do tego chyba nie potrafię. i chociaż już kiedyś sobie obiecałam, że nie będę pytać 'dlaczego?', to jednak pytanie to samo pcha się na usta....
podobno po burzy zawsze wychodzi słońce. kiedy wyjdzie moje? burza i sztorm są lepsze niż cisza na morzu, ale jak się jest w oku cyklonu, to jakoś mało to pocieszające. i niby wiadomo, że w końcu minie. i przecież nie raz już zmokłam. a jednak trudno przez chmury dostrzec błękitne niebo....
będzie dobrze....