jakoś dawno nic nie pisałam. ale nie jest to bynajmniej spowodowane gorączką przedświątecznych przygotowań. nie wiem czy to ja, czy może więcej osób tak ma, ale jakoś nie bardzo chce mi się na tę gorączkę zapadać. to znaczy chętnie pomyszkowałabym po sklepach w celu zakupienia jakichś ciekawych prezentów. ale ani nie mam możliwości czasowych, bo mój synek jakoś tak ciągle jest do mnie mocno przywiązany (średnio co dwie godziny wręcz przyssany), ani też finansowych. swoją drogą jest to pewien fenomen, że gdy przychodzi grudzień, to pomimo dodatkowych wpływów i tak jest krucho z kasą. bo oczywiście wszystko się nakłada - kończą się ubezpieczenia, pojawiają dodatkowe wydatki, itp. prawo murphy'ego, a może to znowu tylko u nas tak bywa?
dzisiaj w dzień dobry tvn zastanawiano się, jak nie dać się zwariować w tym przedświątecznym zamieszaniu. i tak sobie pomyślałam, że trochę wariactwa jest jak najbardziej na miejscu. pod warunkiem, że jest to ekscytacja pozytywna - np. przy kupowaniu prezentów, kiedy cieszymy się na myśl, jaką radość sprawimy bliskim, albo przy wspólnym malowaniu pierników. gorzej, gdy to wariactwo to stres, że nie wszystko się kupi, że nie zdąży się posprzątać (a nie lepiej sprzątać po świętach? przecież, jak tak rodzinka wparuje, to po chwili i tak śladu po porządkach nie ma!!!), że karpia będzie za mało.... to jest wariactwo niewskazane. takiego należy unikać. bo ono zabija prawdziwego ducha świąt, niszczy to, co jest ich sensem. ale takie pozytywne podekscytowanie jest dobre - wspólne pieczenie, ubieranie choinki - to nas jednoczy, pomaga okazać sobie miłość. kupowanie prezentów, albo ich robienie (chociaż teraz coraz rzadziej chyba się na to decydujemy) jest świetne - przez cały czas myślimy o innych i o tym, jak sprawić im radość - a przecież o to właśnie chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz