widziałam ten film już kilka razy, co nie dziwi, bo nasza telewizja ciągle puszcza powtórki. ale niektóre filmy warto obejrzeć powtórnie. w tym przypadku zaintrygowała mnie sama osoba wspomnianego joe black. kiedy rozmawia z anthony'm hopkinsem o jego śmierci, jest bardzo pewny siebie, silny, nieustępliwy, wie po co przyszedł, wie czego chce, etc. ale kiedy zaczyna poznawać życie śmiertelników, widać w nim niepewność, nawet nieśmiałość. cieszy się nowym zupełnie jak dziecko. kiedy jesteśmy w czymś ekspertem, jesteśmy w czymś dobrzy, znamy się na czymś, zupełnie inaczej się zachowujemy. a nowe wyzwala w nas niepewność, czasem nawet lęk. dopiero, kiedy się oswoimy, zaczynamy być pewniejsi. ale nie powinniśmy się bać tego, co nowe. nie powinniśmy unikać zmian. bo to wszystko nas rozciąga, pomaga się rozwijać, rosnąć, stawać się większymi i lepszymi. a jeśli potraktujemy to jako przygodę, to łatwiej przejdziemy proces adaptacji.
niedziela, 28 listopada 2010
gadu gadu
bartek odkrył ostatnio nową grę w telefonie tatusia. mówi do telefonu, a postać z gry powtarza jego słowa. problem jednak w tym, że bartuś myśli, iż ta postać do niego mówi... w końcu zaczyna się z tym kimś kłócić! mówi na przykład: "to mój lizak", a telefon odpowiada: "to mój lizak", na to bartuś: "nie, to mój lizak!".... i tak w kółko :) jest to całkiem zabawne, ale do czasu. czasami mam wrażenie, że ja też tak robię. może nie dosłownie. nie gadam do gry w telefonie, ale mówię różne rzeczy, a potem się dziwię, że słyszę to samo. to, co mówimy naprawdę ma znaczenie. biblia mówi, że jest śmierć i życie w mocy języka. wypowiadamy tak wiele słów, jednak jak wiele z nich to słowa, które budują, wzmacniają, dają nadzieję? zbieramy to, co siejemy - również naszymi słowami. jeśli narzekanie, plotki, beznadzieja, to nasz chleb powszedni, to nie dziwmy się później, że to, o czym mówimy jest ciągle obecne w naszym życiu.
wtorek, 2 listopada 2010
dorosły przedszkolak
pamiętam, jak kiedyś jechaliśmy z rodzicami na wakacje autokarem. zwykle jeździliśmy sami, ale tym razem był to wyjazd zorganizowany. czekaliśmy na przyjazd autokaru razem z całą grupą urlopowiczów. rodzice wypatrywali pojazdu, żeby móc szybko wejść i zająć miejsca. ja w swojej naiwności stwierdziłam, że przecież to nie wycieczka szkolna i ludzie chyba nie będą się pchali. na co mój tato się uśmiechnął i powiedział: no coś ty, nie licz na to. do dzisiaj pamiętam, że bardzo mnie to zaskoczyło. okazało się, że miał rację! jak tylko autokar się pojawił, ludzie rzucili się, jakby miał im zaraz uciec.
nie wiem dlaczego, ale myślałam sobie (chyba nadal mi się to zdarza), że w pewnym wieku to już człowiek zachowuje się trochę inaczej. ale potem, jak próbowałam wysiąść z autobusu w dzień targowy, zderzałam się z rzeczywistością - tłumem starszych osób, które gotowe były po trupach wepchnąć się do tegoż autobusu... dlaczego tak bardzo chcemy stać się dorośli, a kiedy już jesteśmy, zachowujemy się jak przedszkolaki? często mówi się dzieciom - jesteś już duży, tak się nie robi, a sami niejednokrotnie zachowujemy się jak dzieci. może warto dorosłość potraktować serio i nie ograniczać jej tylko do posiadania prawa jazdy, możliwości zakupu alkoholu czy uczestniczenia w wyborach...
Subskrybuj:
Posty (Atom)