wtorek, 26 października 2010

jeszcze trochę obrzydliwie :)

tak jakoś ten wczorajszy wpis mnie nastroił i przyszło mi jeszcze coś do głowy :) kiedy rodzi się małe dziecko, podstawowe "czynności" takiego brzdąca to jedzenie, spanie i.... robienie do pieluszki. często gęsto do tej pieluszki robi coś więcej niż siusiu :) i w związku z tym rodzice zajmują się głównie karmieniem, odbijaniem, usypianiem i przewijaniem. pieluszki są nieodzownym elementem krajobrazu domu z dzidziusiem. ale na szczęście maluch rośnie i w końcu następuje upragniony czas, kiedy już sam idzie do toalety. jeszcze przez jakiś czas trzeba mu pupę wycierać, ale jesteśmy na dobrej drodze do samodzielności. i taka mi się nasunęła analogia, kiedy rozpoczynamy swoje życie z Bogiem, na początku tej podróży to On często zmienia nam pieluchy, czyści nasze brudy, pomaga we wszystkim. ale rozwijamy się i powinniśmy dojść do momentu, kiedy przestajemy być duchowym niemowlakiem. nie możemy oczekiwać, że ciągle będziemy nosić pieluchy, a Bóg po nas posprząta. wszystko, co jest zdrowe, rozwija się i rośnie. osiąga dojrzałość. dokładnie tak samo jest w naszym życiu duchowym. Bóg zawsze jest przy nas i jest gotowy do pomocy, ale nie możemy cały czas chodzić w pieluchach i jeść papki. nie chciałabym, żeby moi synowie nosili pieluchy, kiedy będą już nastolatkami...

poniedziałek, 25 października 2010

dzisia troszkę obrzydliwie

nasz syn dzisiaj stwierdził, że jak się robi kupę, to nie da się płakać... i to odkrycie zainspirowało mnie do tego wpisu (prawda, że obrzydliwe ;) bo mówiąc inaczej - to, co wymaga wysiłku i skupienia wyklucza mazgajstwo. jeśli koncentrujemy się na zrobieniu czegoś, dążymy do czegoś, mamy przed sobą jakiś cel, to nie mamy ani czasu, ani za bardzo możliwości na płacz i rozczulanie się nad sobą. musimy wybrać - albo będziemy się nad sobą użalać, albo będziemy działać. tak często lubimy sobie ponarzekać, jakie to nasze życie ciężkie i trudne, jak to nic nam nie wychodzi i nikt nas nie kocha. a gdybyśmy tak wzięli się do roboty, zaczęli realizować to, co jest w nas, chociaż czasem głęboko ukryte, gdybyśmy skupili się na działaniu, zabrakłoby nam energii i czasu na płaczki. może trochę to obrzydliwe, ale może warto wziąć z tego lekcję? ;)

niedziela, 17 października 2010

kto tu dzisiaj będzie spał?

to pytanie mojego trzyletniego synka na widok materaca z pościelą rozłożonego na podłodze w jego pokoju. ale nie jest to zdziwienie, że ktoś będzie spał w jego pokoju, a raczej chęć uzyskania informacji, kto to będzie tym razem! dlaczego? ponieważ u nas często są goście, często ktoś nocuje, a nawet ktoś mieszka na stałe. do tej pory jakoś mnie to zastanawiało, ale ostatnia wizyta mojej koleżanki ze studiów uświadomiła mi, że to nie jest normalne... a przynajmniej nie jest takim dla większości moich rodaków. kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami lubiłam, jak przychodzili do nas goście. zawsze sobie marzyłam, że jak już będę miała swój dom, to będzie on pełen ludzi. i tak się dzieje. każdy, kto nas odwiedził wie, że rzadko nasz dom jest pusty. hołdujemy staropolskiej zasadzie 'gość w dom, Bóg w dom'. no i nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie gościmy aniołów! :)
okazuje się, że to, co dla nas jest normalne, nie zawsze jest normalne dla innych. ameryki nie odkryłam. ale okazuje się również, że to my kreujemy tę normalność. dla naszego syna nie jest niczym dziwnym, że w pokoju obok ktoś mieszka, ani że u niego w pokoju ktoś będzie nocował. jest do tego przyzwyczajony, dla niego to normalne.
szkoda tylko, że to nasze normalne tak często jest kształtowane przez wcale nie-normalne czynniki. przeklinanie stało się normalne, brak szacunku wobec starszych, czy w ogóle innych ludzi, stało się normalne... ale skoro możemy normalność kreować, dlaczego nie spróbować? dlaczego nie kreować jej w oparciu o pozytywne i dobre wzorce i wyznaczniki. w naszym domu wyznacznikiem jest Biblia. to ona pokazuje nam, co jest normalne, a co nie. nasze dzieci wyrastają w takiej atmosferze. wcześniej czy później same zderzą się z rzeczywistością, ale mam nadzieję, że uda nam się nauczyć ich tego, że to oni mogą kreować normalność, że będą potrafili sami zdecydować, co jest dobre, a co nie.

środa, 13 października 2010

znam siebie?

nie do końca. pewnych rzeczy o sobie dowiadujemy się dopiero w pewnych sytuacjach. ja na przykład uwielbiam spać. do normalnego funkcjonowania potrzebuję 8 godzin snu w odpowiednich godzinach. niedobór snu jest bardzo widoczny i odbija się na otoczeniu... niestety. ale od 4 tygodni nie jest mi dane tyle spać. marzę o tym, by spać 6 godzin bez przerwy! ale póki co graniczy to z cudem :) nasz młodszy synek nie pozwala na taki luksus, a obecność starszego powoduje, że nie zawsze jest możliwość przespania się w dzień. dobrze, że mam wspaniałego męża, który czasami mnie wręcz wygania, żeby poszła spać... chyba dobrze wie, że jak jestem niewyspana, to wszyscy na tym cierpią :D
czasami potrzebujemy znaleźć się w sytuacji, która odbiega od tego, co znamy, aby poznać swoje możliwości. ja nagle jestem w stanie funkcjonować przy 6-7 godzinach przerywanego snu. ale gdyby nie mały brzdąc, który pojawił się w moim życiu, nie wiedziałabym, że jest to możliwe. podobno skrajne sytuacje wymagają skrajnych środków. ale to właśnie te skrajne sytuacje pokazują, jacy jesteśmy i na co nas stać. czasami stają się egzaminem, czasami smutną lekcją własnego egoizmu, własnych lęków. oby jak najczęściej był to dobrze zdany egzamin, bo ciężko się żyje z niechęcią do siebie samego...