niedziela, 26 września 2010

po co słowa?

to zakończenie jednej z reklam. nie ma w niej dźwięku, ale słowa są - tyle, że nie mówione, a zapisane. zdjęcia są pięknie opisane, żeby widz na pewno wiedział o co chodzi. ale na końcu pokazuje się plansza właśnie z tekstem: "po co słowa?" zastanawiam się czasami, czy ci którzy produkują reklamy naprawdę uważają, że oglądający są głupi? to, że nie ma dźwięku, że nikt nic nie mówi, nie znaczy jeszcze, że nie ma słów. przecież zapisane to również słowa. słowo może być pisane, albo mówione. czy zatem ktoś, kto wymyślił tę reklamę pomyślał, zanim ją wypuścił? ja nie wiem, może ja przesadzam, ale nie lubię, jak ktoś ze mnie robi wariata i traktuje mnie, jakbym była półgłówkiem. reklamy niestety mają to do siebie, że najczęściej tak właśnie robią...
ale nie tylko. ostatni pobyt w szpitalu pokazał mi, że wystarczy, że ktoś robi coś, co dla mnie jest obce i to już powoduje, że jestem traktowana protekcjonalnie. panie pielęgniarki mówiły do mnie tonem wskazującym na ich wyższość w materii karmienia np. szkoda tylko, że każda zmiana miała inną opinię na ten sam temat.... a jednak to ja, jako ignorantka zasługiwałam na protekcjonalny ton i traktowanie. a przecież nawet jeśli wiem więcej niż inni na jakiś temat, wcale nie muszę pokazywać im, że jestem w jakimś stopniu lepsza. wszystko kwestia tego, jak widzimy ludzi, którzy nas otaczają. jeśli ich szanujemy, to nie będziemy ich traktować z wyższością. świadomość tego, że sami również nie wiemy wszystkiego sprawia, że nie będziemy się zwracać do nikogo tonem protekcjonalnym. wystarczy zobaczyć siebie w drugiej osobie i traktować innych tak, jak chcielibyśmy, żeby nas traktowano.

piątek, 24 września 2010

'znowu w życiu mi nie wyszło...'

to słowa pewnej znanej piosenki pewnego znanego zespołu. w oryginale brzmią: "aint no sunshine when she's gone" i chyba wolę jednak te oryginalne - też smutne, ale nie aż tak depresyjne. skąd ten tekst? usłyszałam go w poniedziałek niedługo przed tym, jak znalazłam się na porodówce, w celu powicia kolejnej latorośli. i jak usłyszałam, to mi zostało. cały czas, jaki spędziłam w szpitalu, w głowie grała mi ta melodia i ciągle przewijały się te właśnie słowa. kiedy po powrocie do domu podzieliłam się tą wspaniałą informacją z domownikami, usłyszałam - ale tobie właśnie wyszło! :)
no właśnie. jest dużo takich piosenek, co to raz wpadną w ucho i już nie chcą wyjść. i chodzi człowiek z jakimś często idiotycznym tekstem w głowie, do czasu aż usłyszy inny. podobnie jest ze słowami, które słyszymy o sobie - ale z tymi negatywnymi. jak już raz wpadną w ucho, to wiją sobie gniazdko w naszych myślach i ani im się śni wylecieć drugim uchem. a my chodzimy z takimi negatywnymi słowami, obrazami i nie potrafimy się ich pozbyć. a nawet jak ktoś nam próbuje powiedzieć coś pozytywnego, to i tak filtrujemy to przez nasze gniazdko negatywnych myśli i nie potrafimy przyjąć tego, że ktoś może o nas myśleć i mówić dobrze. a może te pozytywne rzeczy trzeba nagrać w rytm takiej właśnie "wpadającej w ucho" melodii i słuchać i słuchać, aż zapadną nam głęboko w głowie i w sercu i zaczniemy w nie wierzyć?

niedziela, 12 września 2010

pacjencie lecz się sam

tak chyba się mawia do naszych pacjentów przy okazji sytuacji naszej służby zdrowia. ale coś w tym jest. pacjent pomocy potrzebuje, ale musi mieć tego świadomość i chcieć tej pomocy, a w ten sposób sam sobie pomaga. tak jest ze wszystkim. dopóki nie zrozumiemy, że potrzebujemy pomocy, nikt nie będzie mógł nam pomóc, bo zwyczajnie tę pomoc odrzucimy. czasami łatwiej jest uporczywie twierdzić, że nic się nie dzieje, albo jeszcze lepiej uważać się za ofiarę. problem polega na tym, że w ten sposób nigdy nie rozprawimy się z tą sytuacją, nie wyjdziemy z dołka, do którego wpadliśmy. tak jest łatwiej. a jednak przyznanie się, że potrzebujemy pomocy jest początkiem terapii. jest otwarciem się na czasami bolesne zabiegi, które mogą uzdrowić to, co jest chore. może jednak warto zaryzykować?

czwartek, 2 września 2010

czas do przedszkola

dzisiaj byłam na moim pierwszym zebraniu rodziców! ciekawe przeżycie. najpierw wszyscy rodzice przedszkolaków zostali zebrani w małej sali gimnastycznej, gdzie przedstawiono nauczycieli i podane zostały podstawowe informacje dotyczące funkcjonowania przedszkola. potem rodzice poszli do sal zgodnie z grupami, do jakich uczęszczają ich dzieci. ponieważ bartek jest w grupie najmłodszej, siedzenie na krzesełkach przeznaczonych dla jego wieku stanowiło nie lada wyzwanie, szczególnie w 9 miesiącu ciąży :)

ciekawie jest znaleźć się po drugiej stronie. kilka (już chyba naście!!!) lat temu to do mnie chadzano na zebrania, teraz zaczyna się moja przygoda. niby inaczej, a jednak tak samo. dziwne uczucie, kiedy stoi przede mną pani nauczycielka i podaje informacje. tyle, że teraz ja mogę swobodnie wyrazić swoje zdanie, poprosić o zmianę, interweniować jeśli zajdzie taka potrzeba. a jednak podobieństwo do sytuacji z lat szkolnych jakoś dziwnie paraliżuje. przynajmniej na początku.

jeśli przez lata tkwimy w jakimś układzie, jeśli cały czas znajdujemy się po jednej stronie, po której nasze prawa lub możliwości działania są ograniczone, to trudno nam później uwolnić się od myślenia, że to się już skończyło. jeśli przez lata wtłaczano nam do głowy, że nie damy rady, nie możemy, albo że nam się nie uda, to trudno w ciągu chwili uwierzyć, że to nieprawda. potrzebujemy czasu i pomocy. jeśli komputer zaczyna źle działać, często instaluje się system na nowo. wymazuje się wszystkie dane i wszystko zaczyna działać na od nowa. nie znam się na tym, ale tak podobno jest w teorii :) w życiu ciężko jest wykasować system i zainstalować go na nowo. ale tak naprawdę tylko wracając do źródła możemy odnaleźć siebie bez naleciałości, które narzuciły nam przeżycia, ludzie, zasłyszane słowa. Bóg powiedział, że znał mnie zanim jeszcze pojawiłam się w łonie mojej mamy. kogo znał? na pewno nie tego kogoś, kogo ja widzę i o kim myślę. bo mój dysk jest pełny różnych informacji, które nie mają swojego źródła w Bogu. mój system został zaśmiecony. aby go przeinstalować, muszę zanurzyć się w Bogu i odnaleźć siebie w Nim. to wymaga czasu i zaangażowania, ale warto! bo efektem jest wolność i pełnia.